Oazy natury w miastach

W granicach niektórych miast, przede wszystkim w miejscach bardziej oddalonych od centrów, są dzikie podmokłe tereny leśne bardzo mało zmienione przez człowieka, jak i porolne niezagospodarowane, gdzie przyroda rządzi się swoimi prawami; miejsca charakteryzujące się dużą bioróżnorodnością. To stwierdzimy wędrując po mieście i to głównie tam, gdzie nawet ścieżki nie prowadzą. Ale nawet tych cennych oaz natury nie odwodnionych jeszcze, które ominęła fala meliorowania, nie ma na planach wielu miast, i co najgorsze, także na planach tych miast, w których prowadzona jest intensywna rozbudowa.

Wobec powyższego, jak można planować inwestycje budowlane zgodnie z zasadą zrównoważonego rozwoju nie mając naniesionych na planach miejskich miejsc przyrodniczo cennych, terenów zielonych, które mieszkańcom miast dają możliwość odpoczynku i oddychania zdrowszym powietrzem, wolnym od trujących węglowodorów, tlenku węgla i pyłu węglowego? Te tereny przecież odbierają z atmosfery pyły i gazy ją zanieczyszczające, których mamy szczególnie dużo właśnie w miastach bardzo zmotoryzowanych, w miastach, w których ciągle przybywa samochodów.

Czy panowie architekci wiedzą o tym? Myślę, że tak. Tylko dlaczego nie czynią starań, by na planach miejskich było więcej terenów cennych przyrodniczo nie wymagających pielęgnacji, by je wkomponowywać w planowaną zabudowę? A obecnie takie łąki (siedliska przyrodniczo cenne) przylegające do olszyn ( łęgów), które to ( jedne i drugie), zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Środowiska podlegają ochronie, są zasypane zwałami ziemi również z ukrytymi w nich śmieciami.

Kilka lat temu miałem okazję rozmawiać z pewnym radnym miejskim z Białegostoku, stolicy „Zielonych Płuc Polski”, który działał w komisji zajmującej się ochroną środowiska, który wyraźnie powiedział, że „my jesteśmy za biedni, by dobrze chronić środowisko”. A jak często informowani jesteśmy w mediach o nietrafionych inwestycjach, o niegospodarności władz miejskich?  Prawie w ogóle. Tu chciałem poinformować pana radnego, że są jeszcze fundacje z pieniędzmi przeznaczonymi na ochronę środowiska z przyrodniczym łącznie Czyżby prawie wszyscy, którym zostały powierzone nasze pieniądze, właściwie je zagospodarowują? Po co np. potrzebne są nam ścieżki rowerowe poprowadzone wzdłuż ulic o natężonym ruchu samochodowym, gdzie w powietrzu mamy bardzo dużo spalin?  Ja np. wolałbym pokonać taką ulicę szybko i w zamkniętym autobusie komunikacji miejskiej, z dobrą wentylacją zaopatrzona w filtr powietrza. A czemu ma służyć niszczenie terenów zielonych przez wielokrotne ich koszenie i pogarszanie ich zdolności asymilacyjnych dwutlenku węgla i pochłaniania pyłu węglowego? A jaki sens ma usuwanie z parków miejskich liści, które zostałyby zamienione w próchnicę i sole mineralne potrzebne roślinom? A czy np. wszystkie zbiorniki retencyjne są potrzebne? To są tylko niektóre przykłady łamania zasady ekorozwoju, czyli niepotrzebnego niszczenia przyrody i wydawania społecznych pieniędzy. A te pieniądze można przecież przeznaczyć na ochronę środowiska przyrodniczego w mieście, czyli np. na wykonanie inwentaryzacji miejsc przyrodniczo cennych i naniesienie ich na plany miejskie, bo sporządzanie dokumentacji przyrodniczej i ochrona takich miejsc prawie nie wymaga wielkich nakładów finansowych, ale dobrej woli i obowiązkowości władz, czyli zaniechania niepotrzebnej interwencji i pozostawienie terenów zielonych do zagospodarowania Matce Naturze, bo Ona to zrobi lepiej, Ona dobierze odpowiednie rośliny do biotopów. Co roku mam okazję – chyba dzięki „zaniedbaniom” wykonawców - podziwiać cudownie ukwiecony pas „zieleni” znajdujący się między np. jezdniami ulicy im. Ks. Jerzego Popiełuszki w Białegostoku. Tam, dzięki Naturze, na nawiezionej ziemi i to ubogiej, bo piaszczystej, rośnie dużo gatunków roślin, wśród których dominują rośliny należące do rodziny bobowatych (motylkowatych). Kwiaty zwabiają wiele gatunków owadów z motylami łącznie. Te rośliny, gdyby nie były skoszone i wytworzyły nasiona, to jesienią, zimą i wiosną stanowiłyby paśniki dla wielu gatunków ptaków, tak jak to widzę na polu wykupionym od rolnika i przekształcającym się, na drodze sukcesji, w łąkę. Tu mam na myśli najwyższe wzniesienie znajdujące się przy kościele Św. Jadwigi Królowej w Białymstoku. Zachęcam do odwiedzenia tego miejsca i porównania z innymi obok, gdzie wycięto wszystkie rośliny i jak to wygląda przy niedostatku wody w porównaniu z trawnikami. Trawa na trawniku wysycha szybko, ponieważ ma korzenie wiązkowe płytko zagłębione w glebie, a inne rośliny, czyli te, które tak zdobią te wzgórze, są zielone i obsypane różnobarwnymi kwiatami. Czyli nie należy  sprzeniewierzać się Naturze.

Czy nie można byłoby zostawić tę łąkę w spokoju, jej nie zabudowywać? Myślę, że tak. Byłoby to dobre miejsce odpoczynku dla mieszkańców czterech okolicznych osiedli, ponieważ, jako że usytuowana jest na najwyższym wzniesieniu i jest wolna od spalin, które to jako cięższe od powietrza tam nie napływają. Te zielone wzgórze byłoby również doskonałą bazą edukacyjną dla dzieci i młodzieży, gdyż poza niemałą bioróżnorodnością, mogliby obserwować zmiany sukcesyjne prowadzące do powstania lasu naturalnego, czyli spełniałoby większa rolę niż tradycyjne ogrody botaniczne z usychającymi dzikimi roślinami rosnącymi w miejscach innych niż w naturze. Na tym najwyższym wzgórzu byłby dziki park nie wymagający prawie żadnych – za wyjątkiem zbierania śmieci - zabiegów pielęgnacyjnych. Natomiast wraz z zabudową pojawiłyby się i spaliny zarówno z samochodów dostawczych jaki osobowych. Spaliny te spływałyby w dół i zanieczyszczałyby powietrze okolicznych osiedli.

Zatroskany o oazy dzikiej przyrody w miastach, zaproponowałem niedawno władzom miejskim Wasilkowa, miejscowości położonej kilka kilometrów od Białegostoku, by teren dziki, teren podmokły położony wśród piaszczystych wzniesień opodal zabudowy miasta, został objęty ochroną prawną. I tak się stało: powstał użytek ekologiczny „Żurawka”. Tam, na razie, dominują zarośla wierzbowe, ponieważ niektórzy mieszkańcy – czego byłem świadkiem – zimą, kiedy ziemia jest zamarznięta, wycinali olchy, które to wyparłyby istniejące krzewy i powstałby łęg olszowy, gdyż tam istnieje ruch wody odpływającej z okolicznych piasków wodonośnych ( jest źródlisko i meandrujący strumyk), czyli odpowiedni mu biotop.

Na terenie Białegostoku są również takie łęgi i inne siedliska ( np. łąki podmokłe nieużytkowane i użytkowane ekstensywnie), które zgodnie z Rozporzadzeniem Ministra Środowiska z dnia 14 sierpnia 2001 r w sprawie określenia rodzajów siedlisk przyrodniczych podlegających ochronie.

Kilka lat temu na z miejscową telewizją os. Bacieczki zahamowaliśmy proceder zasypywania gliną, pochodzącą z opodal budowanego osiedla, torfowiska niskiego zarastającego olszynami, przylegającego do łęgu jesionowo-olszowego ze źródliskiem i meandrującym strumykiem. (Dziś widać usychające olchy przysypane gliną do wysokości ponad jednego metra). Zapytany przedstawiciel władz miejskich ( inwestor), dlaczego nadwyżki ziemi nie są wywożone poza miasto np. do dołów po wybranym żwirze, odpowiedział mi tak: To drogo kosztuje i nie stać nas na to ( sic!).

Ale - wydaje mi się - to nie koniec walki o zachowanie miejsc przyrodniczo cennych tego terenu, bo władze miejskie – z uwagi na to, że oprócz tego łęgu wykupiły od rolnika i przyległą z innej strony łąkę podmokłą (która zgodnie z wyżej podanym Rozporządzeniem powinna być również objęta ochroną prawną) z myślą o jej zabudowie.

Dobrym przykładem mogą być Brytyjczycy zachowujący dziko przyrodę w miastach poprzez rezygnowanie z koszenia trawników, ale z możliwością usuwania siewek drzew i krzewów, gdzie one nie są potrzebne. W Polsce coraz częściej spotykam się z podobnymi propozycjami zamieszczanymi na stronach czasopism przyrodniczych i w Internecie. Ale to – wydaje mi się - nie przekonuje władz jak i wielu mieszkańców przyzwyczajonych do walki z tym co zasiała przyroda, z tym co dzikie, do zasypywania śmieciami i ziemią podmokłych zagłębień terenowych niejednokrotnie bardzo cennych przyrodniczo. Te zwały ziemi ze śmieciami, na wielu takich łąkach, leżą nawet po kilkadziesiąt lat i szpecą. Czy ktoś je kiedyś usunie? Chyba nie, skoro rosną na nich drzewa.

Mam jednak nadzieję, że dzięki nowej szkolnej edukacji przyrodniczej, która uwrażliwi dzieci i młodzież na piękno dzieł Stwórcy, nastąpi zmiana na lepsze i ci co po nas nastaną będą właściwie patrzeć nie tylko na to co wytworzył człowiek, ale i na Przyrodę

zwieros@op.pl

Do strony głównej