Przypomnieć trzeba, że lasy i parki narodowe nie są własnością leśników. Obowiązkiem leśników jest takie w nich gospodarowanie, jakie im zleci właściciel - czyli społeczeństwo. Pełnoprawnymi członkami tego społeczeństwa obok leśników są także biolodzy i ekolodzy. A już zwłaszcza nie wolno zapominać, że rezerwat przyrody i park narodowy nie jest prywatnym podwórkiem, ani własnością żadnej grupy zawodowej, lecz są dobrem wspólnym! Aż 95% naszego społeczeństwa opowiada się za stawianiem w parkach narodowych zadań ochrony przyrody na pierwszym miejscu, a nie za poprawianiem wszystkich ekosystemów leśnych z pomocą piły i topora, choć miejscami i to rozwiązanie bywa potrzebne.
Strzegąc parków narodowych i rezerwatów przyrody -jako dobra wspólnego - oraz realizowanej na części ich obszaru Ochrony ścisłej nie możemy udawać, jako byśmy nie widzieli jawnej niezgodności poglądów niektórych leśników z dzisiejszą wiedzą, aby tylko za wszelką cenę uniknąć obrazy przesadnie drażliwego i niedemokratycznego lobby.
Praktycznym skutkiem jego nieodpowiedzialnej propagandy, sprzecznej z aktualną wiedzą, jest bowiem brutalne ingerowanie w drzewostany Białowieskiego PN, gdzie mają znowu rozbrzmiewać piły "poprawiające naturę". Nie będziemy też poddawać się pogróżkom w stylu wypowiedzi: "Nikt nie ma prawa zarzucać im (leśnikom) ignorancji i braku umiejętności w wykonywaniu prac nad odnowieniem ostępów leśnych". Bo wypowiadanie podobnych dyktatów, wbrew naocznym dowodom istnienia owej ignorancji, jest kumoterskim ukrywaniem nieuctwa wśród "swoich".
Kornik drukarz i fundamentalizm leśniczy
Fundamentalizm jest przejawem bezradności jego wyznawcy wobec złożoności i zawiłości realnego świata oraz próbą narzucenia temu światu prościutkich reguł. Przejawia się on nie tylko w religii i polityce, lecz wdziera się też na pole nauki. Wciąż i wszędzie aktualną pozostaje zatem przestroga: "Strzeżcie się ludzi jednej księgi!". To, co zaprezentował nam prof. JACEK MICHALSKI (Parki nar. Rez. przyr. 20:97 -108) jest czystej wody fundamentalizmem.
Polemikę zaczniemy od wskazania, że za cel swoich ataków Profesor przyjął
nieistniejące stanowisko przeciwników, gdyż:
- nie istnieją poważni ludzie, którzy zawsze i wszędzie zakazują jakichkolwiek
prób hamowania gradacji korników;
- nie istnieją ekologowie i biologowie zawsze i wszędzie przeciwni wszelkim
przejawom tradycyjnej i współczesnej gospodarki leśnej;
- nie istnieją, może poza pojedynczymi ekstremistycznymi "ekologistami",
zwolennicy wyłącznie biernej formy ochrony przyrody (w znaczeniu ochrony
ścisłej).
Prof. MICHALSKI walczy więc z wyimaginowaną armią przeciwników. Aby nadać walce pozory realizmu przypisał "różnej maści ekologom" i dysydentom leśnictwa nieprawdziwe stanowiska, ustawiając oponentów w wygodnej dla siebie pozycji. W przeciwieństwie do ugodowego stanowiska drugiej strony Autor ten nie dopuszcza żadnego kompromisu. Nie dopuszcza też odstępstw od zasady obligatoryjnego ingerowania w ekosystem leśny nawet w odniesieniu do obszaru mniejszego od 1% polskich lasów! Bo de facto tyle tylko stanowią bliskie pierwotnemu stanowi drzewostany ściśle chronione w niektórych parkach narodowych i rezerwatach, gdzie -jak uważamy - (podobnie jak atakowani przez Krytyka inni specjaliści) powinno się je pozostawić bez żadnej ingerencji. W tym punkcie różnimy się w stopniu zasadniczym z nie podpartymi opiniami specjalistów stanowiskiem wyrażonym i w drugim artykule, tym razem prof. SŁAWOMIRA MAZURA (Parki nar. Rez. przyr. 20: 89-96).
Zwrócić trzeba uwagę na stosowanie w zawiłej filipice prof. MICHALSKIEGO argumentów nieścisłych. Przemilczany w niej został podstawowy fakt, że czym innym są monokultury świerkowe zasadzone przez człowieka, nawet jeśli to miało miejsce w granicach później utworzonych parków narodowych (jak w Karkonoskim PN, Gorczańskim PN, Bieszczadzkim PN czy Bawarskim Lesie), a czym innym pierwotne drzewostany Białowieskiego PN lub gómoreglowe, nie przebudowywane, drzewostany w Tatrach i na Babiej Górze. Krytykujący raz tę odmienność dostrzega, a innym razem ignoruje, jak mu w danym miejscu wygodniej. Wbrew faktom (OCHRONA... 1994) wszystkie lasy uznał on arbitralnie za zaburzone przez człowieka (jednakowo?) i wymagające interwencji. Wbrew danym liczbowym jednakowo traktuje też w rzeczywistości bardzo zróżnicowany stopień zagrożenia różnych lasów emisjami przemysłowymi. Przemilcza skrzętnie to, że strona ekologiczna dawno się zgodziła na zróżnicowanie podejścia: na kontrolowanie (na różny sposób) gradacji kornika w drzewostanach wtórnych, ale - z drugiej strony - na zaniechanie takich topornych, naukowo nieuzasadnionych i zagrażających rozmaitym gatunkom organizmów kryptogamicznych, roślin i zwierząt ingerencji w drzewostanach pierwotnych, w których korniki zawsze były naturalnym elementem składowym. Unikając gołosłowności przytoczymy tu dokumentujące prace AMBROŻEGO (2000), HOLEKSY (1998) LOCHA (1998) czy SZWAGRZYKA (1991, 2000).
Z naszej strony nie narzucamy, a jedynie perswadujemy kolegom-leśnikom, aby także w lasach zagospodarowanych nie przesadzali z usuwaniem z ekosystemu leśnego wszystkiego, co nie stanowi pełnowartościowego drewna, bo las to nie fabryka drewna ani monokulturowe pole uprawne. Nasze stanowisko jest zresztą bliskie temu, co myśli spora część, a może i większość, leśników (por.: BARZDAJN i in. 1999)
Prof. MICHALSKI bezpardonowo atakuje ludzi o odmiennych od jego własnego poglądach, szczególnie swych uczniów, posuwając się do nagannego poniżania ich publicznie podczas dyskusji naukowych, kiedy to dla pomniejszenia znaczenia ich opinii zwracał się do nich ostentacyjnie per "Ty". Tylko On wie o kornikach wszystko, mimo że sam nie badał tej grupy organizmów dogłębnie, w przeciwieństwie do osób krytykowanych. Wie lepiej niż krajowi i zagraniczni entomologowie rzeczywiście specjalizujący się w badaniu tej grupy owadów (zauważmy brak odnośników do ich publikacji)! Wie bez najmniejszej wątpliwości, dlaczego wybuchły dwie wielkie gradacje (w Karkonoszach i w Bawarskim Lesie), choć zapomina wspomnieć o tym, że w obu owych miejscach w myśl dawnej niemieckiej gospodarki na ogromnych obszarach posadzono monokultury świerkowe obcej (nizinnej) proweniencji, zamiast naturalnego lasu! I że to był chyba ten główny błąd, za który płaci dzisiejsze pokolenie. Gradacje owadów to tylko jeden ze skutków.
Z tekstu polemiki można by odnieść wrażenie, że za poglądem Krytyka stoi armia leśników, trochę tylko zbałamuconych przez ekologów. W rzeczywistości stoją za nim niedobitki niedouczonych, nie znających języków obcych i - poza instrukcjami urządzeniowymi - chyba nie czytających niczego "oddziałów starego leśnictwa". Bo przecież to leśnictwo, które językiem współczesnej wiedzy mówiło na Kongresie Leśników w 1994 r. o ekologizacji zasad gospodarowania, które wydawało z Dyrekcji Generalnej LP nowoczesne rozporządzenia, które opublikowało w 1999 r. książkę "Leśnictwo proekologiczne", którego głosem mówią leśnicy młodszego pokolenia, wreszcie zgodnie z którym to głosem leśnicy w wielu nadleśnictwach już wdrażają nowe zasady zgodnego z wymogami połączonej wiedzy ekologicznej i leśnej gospodarowania, ci wszyscy ludzie nie pozostają w szeregach wojującej Tradycji Leśnictwa. Oni tworzą leśnictwo nowe, na miarę początku wieku XXI, wchłaniając elementy wiedzy ekologicznej, tak jak ekologia wspiera się na wartościowej części wiedzy leśników.
Prof. MICHALSKI przeoczył to, że sytuacja uległa radykalnej zmianie. Obecnie na Ziemi działa więcej uczonych niż ich żyło przez całe poprzednie tysiąclecie, i stąd nie ma już nieomylnych autorytetów, a istnieje różnorodność zdań. Dopiero zgodność wielu poważnych specjalistów wyznacza przejściowo paradygmaty w nauce, które z upływem czasu okazują się trochę nieścisłe, będąc zastępowane nowymi, precyzyjniejszymi. Ogrom wiedzy podwaja się co około 10 lat, stąd żaden dawny autorytet nie może być dziś cytowany bez poważniejszych korekt. Interpretacje sprzed pół wieku nierzadko okazują się błędnymi. Dlatego wszyscy, i młodzi i starsi, musimy się uczyć nowych faktów, nowych objaśnień, i być otwarci na kilkakrotne w ciągu życia korygowanie poglądów na poszczególne sprawy.
Nieelastyczne umysły nie mogąc tego zaakceptować z ogromnym ładunkiem emocji niejeden raz zrywały różne konferencje naukowe, w najprzeróżniejszych dziedzinach. Takie emocjonalne protesty nie raz też spowolniły propagację nowej wiedzy, dezorientując praktyków. Wojujący tradycjonaliści odnoszą nawet krótkotrwałe sukcesy, dlatego że głoszą interpretacje, które przed ponad ćwierć wiekiem wpajano w umysły dzisiejszych decydentów. Wielu z tych ostatnich nie utrzymując kontaktu ze światowym piśmiennictwem zna głównie owe interpretacje dawne. Słysząc je głoszonymi ponownie, staje po ich stronie i popiera je siłą swych administracyjnych stanowisk. W rezultacie, nowa wiedza bywa na jakiś czas odrzucona, i to w procesie jakby większościowego głosowania. Zauważmy jednak, że to gorzej poinformowana większość przegłosowuje tu lub zagłusza lepiej poinformowaną mniejszość. Tą metodą nawet odkrycie Kopernika można było niegdyś pognębić i odepchnąć na długi czas!
Artykuł Prof. MICHALSKIEGO (2001) jest kontynuacją Jego sprzeciwu wobec nowych poglądów. I chociaż z treścią tej publikacji zdecydowanie się nie zgadzamy, to uważamy, że dobrze iż Redakcja ją zaakceptowała do druku. Pozostanie to świadectwem, jak trudno było w naszych czasach rozmawiać racjonalnie, i jaki bywał ton i poziom argumentacji. Na publikacji tej można będzie uczyć studentów, jak nie powinny wyglądać wystąpienia naukowe, zarówno pod względem merytorycznym, jak i formalnym (subiektywna dowolność doboru obserwacji, dowolność interpretacji, brak argumentów ze światowego piśmiennictwa fachowego, przeinaczanie stanowiska adwersarzy).
Wystąpienie to jest też wewnętrznie sprzeczne. Np. z jednej strony dowodzi się, jak szkodliwe było nie hamowanie rozwoju kornika w Bawarskim Lesie, po czym (str. 99 i 100) argumentuje się, że doświadczeń tamtejszych nie można przenosić na Białowieżę i Gorce, bo to "lasy nieporównywalne pod różnymi względami". Nota bene dokładnie to samo mówią ekolodzy. Ale skoro nie można, to dlaczego wolno to robić, i to aż na tylu stronach, prof. MICHALSKIEMU? Bo to akurat na tym kwestionowalnym porównaniu zbudował on wypowiedź. Na str. 103 stwierdza, że "właściwie jest pewnikiem mylny pogląd. że...". Co w tym wyrażeniu jest prawdziwe, a co fałszywe? Potrzebny byłby logiczny rozbiór zdania. Dalej znajdujemy inną nielogiczność; bo najpierw udowadnia się, że ekosystemy leśne nie są stabilne i ewoluują, z czym się zgadzamy, ale zaraz potem zaleca się leśnictwu za wszelką cenę powstrzymywanie wycofywania się świerka, czyli powstrzymywanie... zmiany (tymczasem my taką ingerencję, w odniesieniu do niemal pierwotnych fragmentów parków narodowych, uważamy za karygodną)! Zalecanie "renaturyzacji" (str. 100) pierwotnych, istniejących ponad 8000 lat, nigdy nie wycinanych lasów zachowanych w Białowieskim PN jest doprawdy przejawem jakiegoś oszołomstwa, postulowanym niestety i przez prof. S. MAZURA (2001). Z kolei przypisywanie leśnikom zasługi w tym, że mamy jeszcze w parkach narodowych pierwotne fragmenty lasów jest oburzającym nadużyciem wobec prawdy historycznej. Bo zawdzięczamy to najpierw niedostępności pewnych obszarów dla gospodarki oraz dawnym władcom, którzy chcąc polować nie pozwalali na "uprawianie" lasów królewskich na wzór pola z grządkami kapusty, a potem wybitnym ochroniarzom, takim jak Hugo von Conventz, Jan G. Pawlikowski i Władysław Szafer oraz pierwszym realizatorom idei parków narodowych, wśród których bywali także wybitni leśnicy (J. J. Karpiński), jakoś nie nawołujący do poprawiania przyrody.
W tym miejscu poruszyć trzeba rzecz ogólniejszą. Bez ogródek należy stwierdzić, że większość dawnej wiedzy tak leśnej, jak i dawnej biologicznej, w tym liczne argumenty naszych krytyków, to zbiór wyrywkowych tzw. anegdotycznych obserwacji. Do tego dowolnie zinterpretowanych, bez rozważenia wyjaśnień alternatywnych i zastosowania aparatu statystycznego. To typowa wiedza baśniowa, w której oczywiście czasem zdarzały się uogólnienia trafne. Szwedzki badacz korników prof. A. Weselin, w referacie wygłoszonym w 1994 r. w Szwajcarii, podważył częste a nieudowodnione oskarżenie, jakoby rezerwaty przyrody były rozsadnikami tych owadów. Wykazywał on, że jest to aprioryczna interpretacja nie poparta mocnymi dowodami. Bywa nawet przeciwnie: to rezerwaty ściągają korniki, mając więcej martwego drewna, a w następnym etapie to tam komiki giną w wyższym procencie, napotykając silniejszą i bardziej różnorodną presję wrogów naturalnych.
Dziś zdajemy sobie sprawę z tego, że część dawnych interpretacji z zakresu wiedzy przyrodniczej (w tym biologicznej) ma żałośnie słabą podstawę metodologiczną. Wiedza ta winna być zweryfikowania, co wymaga zastosowania technik rygorystycznego sprawdzania jej prawidłowości. Według znanej propozycji Karla Poppera bliską prawdziwości jest tylko ta teza, która oparła się wielu próbom jej obalenia (sfalsyfikowania). Dawna wiedza przyrodnicza nie była jednak poddana falsyfikacji zgodnie z modelem hipotetyczno-dedukcyjnego postępowania. Stąd, przykładowo, nikt chyba nie sprawdzał rygorystycznie słuszności lub błędności hipotezy zerowej, a mianowicie twierdzenia, że: ,kornik nie jest w stanie zniszczyć lasu całkowicie". Choć weryfikacją teorii bywa praktyka, to jednak nie zawsze może ona zastąpić prawidłowo zaplanowane postępowanie falsyfikacyjne.
Szerszym od "kornikowego" frontem ataku prof. MICHALSKIEGO jest jego kwestionowanie ścisłej (biernej) ochrony przyrody. Prowadzone to jest w duchu powtarzanego do znudzenia w wojowniczych kręgach sloganu, jakoby "leśnicy lepiej wiedzieli jak ma rosnąć las, niż sama przyroda". Takie zadufanie pomija fakt, że lasy na Ziemi istniały miliony lat przed pojawieniem się leśników. Kłóci się też z podstawami etyki prośrodowiskowej nakazującymi nam, aby wytwory przyrody były cenione co najmniej na równi z wytworami rąk ludzkich. l tak, jak nikt nie dopuszcza "lepiej wiedzących" arogantów do poprawiania oryginałów dzieł wybitnych twórców (malarzy, rzeźbiarzy, kompozytorów), tak samo nie można pozwalać na niepotrzebną ingerencję w maszynerię przyrody, a już zwłaszcza w tę jej "oryginalną" część występującą jeszcze na maleńkich obszarach objętych ochroną ścisłą. Tym bardziej, że jest ona własnością także przyszłych pokoleń!
Prof. MICHALSKI nie przedstawił rzeczowych argumentów przeciw ochronie
ścisłej (biernej), ani nie przytoczył tego rodzaju opinii pochodzących od
poważnych autorytetów z czołowych światowych czasopism lub z głównych
podręczników. Nie dostrzegł też zalecenia ok. 1000-osobowego grona światowych
ekspertów, którzy opracowali dokument będący podstawą dla zrównoważonego
gospodarowania (IUCN/ENEP/WWF 1991), a w którym mówi się o pozostawieniu do ok.
10% lasów w stanie zbliżonym do pierwotnego. On po prostu ochrony ścisłej nie
znosi i chciałby wszystko w przyrodzie móc zmieniać. Niezrozumiałe jest jednak,
kto dał Mu prawo, aby narzucać swoje widzimisię nie tylko ludziom, ale i
przyrodzie? Nie będąc kształconym w dziedzinie ochrony przyrody, nie powinien
się o niej wypowiadać bez dogłębnego przestudiowania i przemyślenia dziś
istniejącej na ten temat wiedzy konserwatorskiej, zawartej choćby w
podręcznikach HANSSONA (1992), PRIMACKA (1993), CAUGHLEYA G. i GUNN A. (1996),
HUNTERA (1996), PETERKENA (1996) czy SCHERZINGERA (1996). Prof. MICHALSKI tego
piśmiennictwa albo nie zna, albo udaje że ono nie istnieje, co nie jest
chwalebne w obu przypadkach.
Bezskuteczne okazały się cierpliwe rozmowy, w których niektórzy z nas starali
się Krytykowi wytłumaczyć, że istnieją poważne powody natury
filozoficzno-etycznej i naukowo-metodologicznej, aby przynajmniej tę maleńką
zachowaną do dziś resztkę pierwotnych lasów pozostawić dla następnych pokoleń.
Pozostawić, by mogła służyć za modele funkcjonalne dalszej ewolucji ekosystemów
nie sterowanych przez człowieka. Nasz krytyk nie słucha tego, co się mówi, a
tylko niezmordowanie głosi swoje przekonanie, powołując się na przebrzmiałe
autorytety. Cytuje zaś tylko paru niemieckich leśników wyznających tę samą
"wiarę" w konieczność antykornikowej krucjaty.
l jeszcze o samym świerku. Obecne masowe wypadanie świerka, którego chyba
skutkiem bywają eksplozje komików, ma złożone przyczyny (por. HOLEKSA 1998,
MICHALIK 1996, NIEMTUR 1999 i SZWAGRZYK 2000). Zwłaszcza tam, gdzie drzewa te
posadzono na niewłaściwym siedlisku, ich obecne wypadanie może być kumulatywnym
wynikiem:
a/ procesu przegrywania tego gatunku z miejscowo bardziej prężnymi drzewami
liściastymi;
b/ wypadania wzmocnionego obniżeniem poziomu wód gruntowych w wyniku melioracji
i/lub wysychania gleb (zwiększona aktywność huby korzeniowej);
c/ nasilającej się eutrofizacji środowiska wobec nasilonego dopływu azotu z
powietrza;
d/ antropogenicznego (w części) ocieplania się klimatu.
O ile w drzewostanach wtórnych zyski gospodarcze i upodobanie do świerka może popychać leśników do dość trudnych zresztą prób powstrzymywania powyższych procesów, to sensowność tego typu ingerencji jest zupełnie wątpliwa w przypadku drzewostanów naturalnego pochodzenia, samosiejnych, prawie pierwotnych. Powstaje bowiem wątpliwość filozoficzno-etyczna: jakim prawem mamy każdy ekosystem leśny przekształcać w jego "protezę", zamiast pozostawić go wpływowi naturalnych procesów ekologicznych i ewolucyjnych? Prawem silnego władzą administracyjną człowieka, nieraz nieuka? Czy nie dość, że robi się to prawie w 99% polskich lasów? Postępowanie takie byłoby pogwałceniem podstaw etyki ochrony przyrody, które zobowiązują do chronienia naturalnych procesów i zjawisk przyrodniczych na Ziemi, a nie tylko do ulepszania zniekształconego przez poprzednie pokolenia stanu zastanego. Ludzie rozważni widzą oczywiście potrzebę obu działań, każdego jednak w innej sytuacji lub w innym miejscu. Niestety, takie zróżnicowanie nie dociera do umysłowości krańcowo konsekwentnych. Szkoda, że nie znają one argumentów z filozoficznego traktatu prof. Leszka Kołakowskiego o pochwale niekonsekwencji. Na koniec przypomnieć trzeba, że lasy i parki narodowe nie są własnością leśników. Obowiązkiem leśników jest takie w nich gospodarowanie, jakie im zleci właściciel - czyli społeczeństwo. Pełnoprawnymi członkami tego społeczeństwa obok leśników są także biolodzy i ekolodzy. A już zwłaszcza nie wolno zapominać, że rezerwat przyrody i park narodowy nie jest prywatnym podwórkiem, ani własnością żadnej grupy zawodowej, lecz są dobrem wspólnym! Aż 95% naszego społeczeństwa opowiada się za stawianiem w parkach narodowych zadań ochrony przyrody na pierwszym miejscu, a nie za poprawianiem wszystkich ekosystemów leśnych z pomocą piły i topora, choć miejscami i to rozwiązanie bywa potrzebne.
Strzegąc parków narodowych i rezerwatów przyrody - jako dobra wspólnego - oraz realizowanej na części ich obszaru Ochrony ścisłej nie możemy udawać, jakobyśmy nie widzieli jawnej niezgodności poglądów niektórych leśników z dzisiejszą wiedzą, aby tylko za wszelką cenę uniknąć obrazy przesadnie drażliwego i niedemokratycznego lobby.
Praktycznym skutkiem jego nieodpowiedzialnej propagandy, sprzecznej z aktualną wiedzą, jest bowiem brutalne ingerowanie w drzewostany Białowieskiego PN, gdzie mają znowu rozbrzmiewać piły "poprawiające naturę". Nie będziemy też poddawać się pogróżkom w stylu wypowiedzi: "Nikt nie ma prawa zarzucać im (leśnikom) ignorancji i braku umiejętności w wykonywaniu prac nad odnowieniem ostępów leśnych". Bo wypowiadanie podobnych dyktatów, wbrew naocznym dowodom istnienia owej ignorancji, jest kumoterskim ukrywaniem nieuctwa wśród "swoich". Poczucie obowiązku nakazuje nam bronić pryncypiów oraz zapobiegać tego typu propagandzie. To wszystko nie oznacza jednak, abyśmy nie szanowali prawdziwych badaczy i rozważnych gospodarzy spotykanych wśród ludzi z leśnym wykształceniem, że wymienimy tu dr. A. Bobca i doc. dr. hab. J. Gutowskiego. Tych samych, których wiedzę i etykę ponadgatunkowego altruizmu nasz adwersarz tak bardzo starał się pomniejszyć.
Ludwik Tomiałojć i Zbigniew Witkowski